Władysław, łania i grudki – legenda o powstaniu Niska
Władysław, łania i grudki – legenda o powstaniu Niska
Autor: Paulina Bąk
Il. Marian Pelic
Było to w czasach, kiedy na tronie polskim zasiadał młody król, syn dzielnego Władysława Jagiełły, Władysław III, nazywany później Warneńczykiem.
Pewnego letniego poranka król Władysław postanowił wybrać się na polowanie do dziewiczej Puszczy Sandomierskiej, o której mnogości zwierza pogłoski dotarły aż na Wawel. Zwołał najwierniejszych rycerzy i objuczony bronią łowną orszak wyruszył w podróż.
Po wielu godzinach jazdy przed ich oczyma ukazała się ciemna ściana lasu jodłowego. Słońce chowało się już za widnokręgiem, więc wymęczony długą drogą król zarządził rozbicie obozu.
– Jutro o świcie wkroczymy do lasu i zapolujemy. Napój konie, Bolko – nakazał król i udał się na spoczynek.
Po chwili Władysław już smacznie pochrapywał. Bolko dosiadł się do Spytka, który przed chwilą rozpalił ognisko i przypiekał zaczepioną na patyku piętkę razowego chleba.
– Ciekawe, Spytku, czy zwierzyna będzie tak mnoga, jak to mówił Mikołaj? – powiedział cicho Bolko, nie chcąc obudzić króla.
Spytek miał już coś odrzec, lecz nagle rycerze usłyszeli niepokojący szelest gdzieś między krzewami. Rozejrzeli się niespokojnie i napięli cięciwy swych łuków. Dostrzegli ślepia błyszczące w blasku księżyca. Przeszedł ich dreszcz przerażenia. Zarośla rozsuwały się powoli. Przed oczami rycerzy pojawiła się smukła sylwetka srebrzystej łani. Bolko nabrał głośno powietrza w płuca i kiedy miał już wystrzelić z łuku, zwierzę przemówiło.
– Nie lękajcie się, szlachetni rycerze. Pragnę tylko porozmawiać z królem. Czy możecie go obudzić?
Spytek, mimo lęku, który go opanował, podszedł do posłania króla i potrząsnął nim. Władysław mruknął coś niezrozumiale i podniósł się.
– Czego chcesz ode mnie, Spytku?
Król rozejrzał się półprzytomnie i kiedy dostrzegł świetlistą postać, poderwał się na równe nogi.
– Królu, ta łania chce z tobą rozmawiać – oświadczył Spytek.
– Dziękuję – rzekła łania, po czym zwróciła się do władcy. – Panie, przybyłeś tu z daleka, zapewne skuszony opowieściami o licznych stadach dzikich zwierząt, z których słynie nasza okolica, ale, władco, jest tutaj skarb przedniejszy niż drogocenne skóry, krwiste mięso i jelenie poroże, bowiem jeśli oszczędzisz moich braci i moje siostry, powiem ci, gdzie znaleźć dobra, ketów przyniosą ci wiele lat zysków i wdzięczność okolicznej ludności.
– Wiele lat zysków? A co masz na myśli? – zapytał zaintrygowany i trochę przerażony Władysław.
– Jeśli jesteś zainteresowany spotkajmy się o świcie, nieopodal, nad błękitną rzeką San. Zaprowadzę cię w ciekawe miejsce. – To powiedziawszy zniknęła bezszelestnie w leśnej gęstwinie.
Władysław długo nie mógł zasnąć, gdyż w jego głowie kołatały myśli o niezmierzonych bogactwach. Wiercił się i kręcił, szukając dogodnej pozycji. Kiedy w końcu udało mu się oddać marzeniom sennym, ujrzał siebie na czele mężczyzn o umorusanych twarzach, z łopatami w ręku.
„Ciężka jest ta nasza praca… Wydobywamy tu cenne dobra, ale cały zysk idzie na Wawel , a my mamy z tego niewiele. Skoro król Władysław jest taki szlachetny, niech założy nam tutaj osadę, abyśmy mogli godnie żyć…” – szeptał jeden górnik do drugiego podczas mozolnej pracy.
„Tak, tak… To świetny pomysł” – zgodził się drugi kopacz.
Król obudził się i dostrzegł, że srebrzysta łania trącała go pyskiem w ramię. Wczoraj nie był do końca pewien czy stworzenie nie jest wytworem jego wyobraźni.
– Witaj królu. Czy jesteś już gotowy, żeby zobaczyć to miejsce? – zapytała.
Władca podniósł się szybko i udał za łanią w knieję. Las gęstniał, pokonywanie go stawało się coraz trudniejsze, niemal niemożliwe. Łania wydawała się wiedzieć co robi.
Nagle niesamowite zwierzę uderzyło mocniej kopytkiem w pień powalonego, zmurszałego drzewa i wyrosła przed nimi polana. W jej środku znajdowało się wejście w głąb ziemi. Władysław niewiele rozumiał z tego, co chce mu przekazać łania, ale instynktownie udał się za bieżącym w kierunku otworu zwierzęciem. Łania ponownie stuknęła kopytkiem i z otworu wyleciały niewielkie brunatne grudki.
– Patrz królu, tu NISKO pod ziemią znajdziesz rudę żelaza, z której możesz pozyskać metal, a z niego wytworzyć miecze, zbroje, garnce i narzędzia rolnicze, których ten nadsański lud potrzebuje najbardziej. Ludzie tu robotni, o dobrych sercach, tylko osady nie mają i są bezpańscy. Czy mógłbyś, władco, dać im opiekuna?
– Nie wierzę własnym oczom i uszom! Właśnie we śnie widziałem dziwnie umorusanych ludzi z łopatami… Czyżby to był sen proroczy?
– Skoro ci się to przyśniło, to może warto zrobić coś dobrego dla tej ziemi – zasugerowało zwierzę, po czym rozpłynęło się w porannej mgle.
Król zadumał się, pogładził kciukiem po młodym zaroście i obróciwszy się na pięcie, udał z powrotem do obozu. Tam zastał już na nogach Spytka i Bolka, przerażonych nieobecnością króla.
– Jak to nie wiesz gdzie jest król?! – potrząsał Bolkiem Spytek.
Kiedy Władysław wyłonił się z gęstwiny, obaj stanęli jak wryci – z przerażenia, niepewności i radości.
Król, nie zważając na rozterki rycerzy, zarządził powrót na Wawel. Tam zawołał do siebie Mikołaja Czajkę z Jawora, oddanego dworzanina, który niejeden raz okazał mu lojalność, a nawet uratował życie.
– Mikołaju, byłeś mi wierny przez te wszystkie lata, dlatego dzisiaj przyszedł czas nagrody. W odległej Puszczy Sandomierskiej znajdują się liczne pokłady rudy żelaza. Lud tamtejszy potrzebuje opiekuna i pomyślałem, że uczynię cię ich patronem. Zapisuję ci ziemię Nyski na prawym brzegu rzeki San. Władaj nią sprawiedliwie i przyczyniaj się do jej rozwoju.
– Panie, jakie wspaniałe wyróżnienie! Uczynię wszystko, byś nadal był ze mnie dumny.
Mikołaj niezwłocznie udał się do przydzielonej mu włości. Mieszkańcy przyjęli go godnie. Osada zaczęła się prężnie rozwijać, do czego przyczyniało się wydobycie rudy żelaza i dobre ceny tego towaru. Ludność Nyska zaczęła się powiększać, gdyż przybywali tu osadnicy z różnych stron kraju. Przywozili nowe zawody i obyczaje. Powstało bartnictwo, flisactwo, tkactwo, garncarstwo…
Z czasem mieszkańcy stworzyli herb swej osady, w którym nie zabrakło jodły, upamiętniającej pobyt Władysława Warneńczyka w kniei, trzech kamieni, symbolizujących wyrzucone przez srebrzystą łanię grudki rudy, a wszystko to połączone błękitną literą S, nawiązującą do rzeki San, dumniej przepływającej przez ziemię, dziś zwaną niżańską.